16 kwietnia - spotykam się z Joy, Tajką, która daje mi pierwsze lekcje masażu. Jest ciężko... zwłaszcza, że w tym upale chce się tylko spać!
odtąd codziennie się spotykamy i ćwiczymy masowanie - ponoć mam talent i dobrą pamięć:D
Dzięki Joy odkrywam nową pyszną zupę, tylko z Tajem znajdziesz coś oryginalnego, naprawdę dobrego i naprawdę taniego - dla farangów zwykle podaje się tą samą zupę i wybierasz tylko czy z kurczakiem czy wieprzowiną czy tofu... :)
Potem idę na sobotni market z nią i obserwuję jak Tajowie rozkłądają swe stargany i jak grupka z którą pracuje Joy robi massage shop dosłownie z niczego! a potem jest i podłoga i wyściółka i dach i szyld, fotele, krzesełka, poduszki, ręczniczki. Wszystko pięknie i zgrabnie, tylko dach z szyldem trochę krzywy, no bo cóż słup elektryczny ma zaczep trochę wyżej niż rynna w budynku obok;)
Potem musiałam pójść na rower - trochę przewiewu potrzeba by żyć!