w poniedziałek 18-go idę do szkoły masażu tajskiego, tak zaczyna się mój 2-tygodniowy kurs, czas spokoju i ciężkiej pracy. Mam nadzieję, że pierwsze dni najbardziej dają się we znaki, a potem poznając coraz lepiej technikę będzie coraz lepiej. Dużo korzysta się z metod jogi, więc ogromnie mnie cieszy ( botrochę jogi znam) :). Chociaż starając się dobrze wykonać pewne "wgniecenia" niełatwo pamiętać o dobrej dla siebie pozycji. Najgorzej pogodzić pamięć o kolejnych etapach, odpowiedni ucisk i jeszcze by dotykać pacjenta z miłością! No i dobrze trzeba zdiagnozować każdego - całkiem inaczej masuje się do perfekcji rozciągniętą Tajkę niż dużego Włocha z problemem w kolanie, który na dodatek ciągle krzyczy!
Trochę nie wyrabiam ze spotkaniami z Joy, zwłaszcza, że lekcje w szkole przeciągają sie nawet o godzinę! A tu jeszcze trzeba iść na party z ludźmi z "Shopu", no bo ciężko pracowali kilka dni i muszą uczcić utarg! ohh! Nigdy nie zapomnę smaku gotowanej świńskiej skóry i zupy z nóżkami ostro przyprawianej. Na szczęście chrupki łagodzą smak, a sang som nawet go zabija! :D