29 marca o 6 rano wraz z grupką Szwajcarów opuszczam Ko Chang i prywatnym miniwanem udajemy się promem z małym stopem w Pattayi (na kupno paru elektronicznych rzeczy a dla mnie telefonu, powoli muszę zacząć odzyskiwać numery telefonów) na kolejną wyspę Ko Samet!
Na Ko Samet poznajemy parkę świetnych Niemców i kilka Amerykanek, które w Tajwanie uczą angielskiego.
Czas upływa na plażowaniu, ja wreszcie mogę pływać - rany sie zasklepiły, więc znikam czasem na godzinkę - dwie.
Na jednej z wycieczek z nurkowaniem "z rurką" widzę ogromne żółwie wodne, oraz rekinki.
Znajdujemy bary tajskie ( = bez turystów) i tańczymy z nimi tajskie rytmy, a nawet śpiewamy ich ukochane karaoke! :D
Ostatnia noc znów kończy się nienajlepiej, tym razem moich szwajcarskich przyjaciół spotyka spora przykrość, mam okazję odwdzięczyć się wsparciem dla nich, ale hmm... co się dzieje??