Wreszcie 15 marca robię ostatnią przejażdżkę rowerem po mieście, spojrzenie na rzekę i w południe ruszam do Siem Reap! Uff!
Wieczorem docieram do miasta i po rozpakowaniu się w hostelu udaję się na masaż stóp - bardzo tego dziś potrzebuję. Jakież wielkie jest moje rozczrowanie, gdy czuję niezdarność masażysty, obseruję pozostałych masażystów co wyprawiają z uśmiechniętymi turystami - no nie, czyste amatorstwo, nieudolnie naśladuje ruchy prawidlowgo masażu, szarpią pacjenów, może niejednego uszkodzili, wygarnęłam im co o ich działalności myślę, pozostali klienci też naraz zaczęli zauważać mocne braki w sztuce. Okazało się, że większość masaży to czyste oszustwo w tym mieście, ale udaje mi się znaleźć profesjonalistów:)
Na koniec dnia relaksuję się w dyskotece z białymi - czasem potrzeba powrotu do "swoich".
Następnego dnia rozpoczynam trasę mistycznego Angkoru. Bilety są dość drogie - 1 dzień 20$, a tygodniowy 60$, mi się udaje zaoszczędzić te pieniądze dzięki koleżance Aldee;) Tuk tukiem robię "short trip" i orientuję się co gdzie i jak. I mimo, że kierowcy przekonuja mnie, że to bardzo daleko (16km by tylko dotrzeć + kilkanaście by objechać świątynie) to przez następne 2 dni zwiedzanie odbywam na rowerze - nie ma to jak wolność i wiatr we włosach przy 40-kilku-stopniowym upale. (Czapeczka na głowę i okularki na oczy obowiązkowe.)
Świątynie przerastają moje oczekiwania - oglądam każdy detal z każdej możliwej strony murów, oglądam też mury i budowle całościowo z różnych punktów, potrzeba mi wiele czasu, chyba z tygodnia minimum by poznać wszystko, ale i zwyczajnie odpoczywać - siedząc wśród murów lub w miejscach zalesionych kompleksu można kontemplować i naprawdę rozkoszować się naturą połączoną z tym co czowiek stworzył. Niestety martwi też to co czowiek zniszczył - wszystkie świątynie są w etapie odtwarzania (zbierania kamieni, znakowania i układania spowrotem w figury i twarze) po bombardowaniach czerwonych kmerów. Odbudowa jest najczęsciej możliwa przy wsołpracy z innym krajem, a to z Japonią, a to z Koreą, ale diamenty i wszelkie drogie kamienie zdobiące mury chyba już nigdy nie zapelnią milionów pustych teraz dziur w murach...
Cudowny spokój zakłócany jest raz po raz zjawiającymi się wycieczkami dużych grup Chińczyków, Koreańczyków i Japończyków - potrzeba wiele cierpliwości by odczekać każdą taką "burzę". Dla mnie nawet 7-osobowa grupka Amerykanów towarzysząca mi na początku angkorowej przygody (choć niesamowicie mili i oczywiście po amerykańsku wyluzowani ludzie) nie pozwalała docenić w pełni cudów wśród których się znalazłam, więc zastanawiam się ile wschodnich turytów omija w czasie takich wielkogrupowych gwarnych wycieczek - ale tu znów wchodzi w grę inny punk widzenia świata - dla nich liczy się technka i technologia udokumentowana na tysiącach fotografii:) (Z tymi fotografiami - trochę to rozumiem-wiedzą ci co widzieli mnie z aparatem;))
Ostatni dzień zwiedzania kompleksu kończy się dla mnie sporym strachem: koniecznie chciałam zobaczyć wszystko i mimo zdawania sobie sprawy z nadchodzącego zmroku nie wyniosłam się stamtąd na czas i wiele kilometrów od Siem Reap zastała mnie podczas powrotu absolutna ciemność. Przez jakieś 20-30 km pędziłam jak szalona, mocno podniesiona adrenalina dodawala sił na te 2 godziny, jacyś ludzie pokierowali mnie dodadkowo dłużą drogą. Wśród dróg otoczonych lesistym terenem drogę oświetlał mi tylko księżyc w pełni i mijający mnie Kambodźańczycy tabuanmi wracający motorami i tuk tukami z pracy na terenach śwątynnch. Wreszcie dotarłam, och.. lepiej nie igrać z krótkim czasem podrównikowego dnia, heh. Tyle z tego dobrego, że komary nie mogły mnie dogonić;)