28 lutego - wstawaj! dalej w drogę - światniem ok 12 wyruszyłam. Minivan z Tajami i jestem przy granicy przy Koh Kong.
Od razu atak "pomagaczy" w załatwianiu wizy. Wchodzę do biura, urzędnicy z ceny 1200 BHT zeszli na 1000 BHT, a ja wiem, że to ma być 20$. Co zrobić??
Wyszłam pogadać z białasami, którz czekają w kolejce na tajską stronę. (ja kolejek nie miałam żadnych). Upewniona o cenę, z wiedzą, że może to być 25 $, ale by nie dać więcej niż 1000BHT wracam do officu - poważne miny, znów podsuwają mi formularz do wypełnienia - "jak masz zdjęcie to 1000". Jak tu wykłócać się z ludzmi w mundurach wiedząc, że kłamią w żywe oczy i że nie powiesz im "a to idę, pójdę do kogo innego". Ale udało się: 20$ + 200BHT, to całkiem przyzwoita cena.
No cóż tu czegoś takiego jak "prawo" raczej nie ma.
Potem dorwał mnie kolo z motorem, no i tu już mi nie poszło, ostro przepłaciłam za dojazd do południowej Kambodży jadąc transportem miksowanym taxi + minivan. Moja złość, zwłaszcza, przez to, że mam niezłe problemy z kasą przez te różne przygody, nie pozwalała mi cieszyć się tym co widze za oknem. Jeszcze trochę walczyłam na środku trasy, ale bałam się zostać tam z niczym więc dałam za wygraną. W końcu jadąc już minivanem ukoiłam nerwy i zachęłam cieszyć się widokiem pól, zatok morza, krów wszędobylskich, ale na prawdę ślicznych (w każdym kraju krowa wygląda zupełnie inaczej, hehe). Krajobraz zupełnie inny niż dotąd. Inne rośliny, inny też klimat. No i jak dziwnie - powrót do prawostronnego ruchu drogowego! Ale jakoś ten lewostronny bardziej mi się podoba:)
Przyjechałam so Sihonaukvill po zmroku, ale jakie było moje szczeście dgy odnalazłał Dive Shop i moją francuską kumpelę Nelly!!
Wreszcie spokój, nowi ludzie - białasy:D no i wspólny grilowany obiadek na plaży- mniamniucha! - i choć już przestałam czuc głód to apetycik szybko powrócił;) chillout...
Aaa, co mnie tu czeka?? :)