23 lutego dotarliśmy do Kanchanburi. Pierwsza rzecz jaką musialam tu zrobić to kupić aparat fotograficzny - niestety mój się popsuł kilka dni wcześniej, w Pattayi trochę mnie chcieli naciągnąć, a aparatu ostatecznie nie naprawili! W Kanchanburi okazało się, że koszt naprawy sięga niemal ceny nowego aparatu, już nawet pomijając fakt, że na odbiór czeka się 2 tygodnie, a gdzie niegdzie mówilimi nawet, że miesiąc. Wszystko dlatego, że cały serwis jest wysyłany i wykonywany w Bangkoku. Tak więc kupiłam nowy..
Poza tym zawędrowałąm do Immigration Office dowiedzieć się paru rzeczy, bo już niedługo pierwsza wiza kaput!
W Kanchanburi, oprócz wodospadów i kilku innych atrakcji jak tygrysy to co mnie najbardziej pociąga to wspaniała rzeka Kwai, nad którą stoi mój bungalow, no i oczywiście słynny most na rzece Kwai!
Kanchanaburi to piękne miejsce o tragicznej pzreszłości, muzeum II Wony Światowej bardzo dobrze to oddaje, aż łezki popłynęły. A na wejści do muzeum napis, który także adekwatny jest do naszego kraju: Kochaj ten kraj, b jego wolność wywalczyli dla Ciebie i następnych pokoleń ci, którzy nad swoje życie ukochali Ojczyznę, a gdy potrzeba też oddaj swoje.
Dziś siedzę nad rzeką, ale pod daszkiem restauracyjki przy guest housie, bo od rana ulewa. Taka cena za poprzednie dni skwaru... ale za to teraz w małej zapewne przerwie w opadach mogę podziwiać niesamowitą zieloność wokół mnie i za rzeką! Ale może niech zacznie padać, bo znów zbyt parno się robi!;)
Poza tym wspominam najlepszą chyba potrawę w Tajlandi na jaką natarfiłam wczoraj z polecenia amerykańskiego kumpla: tradycyjne tu pad thai czyli makaron smażony z jajkiem i warzywami, ale dodatkowo miał małże, maluteńkie krewetki, szczypiorek, mnóstwo przepysznych różnorodnych warzyw, skwarki wieprzowe i przyprawy pikantne, pokruszone orzeszki ziemne i z 2 łyżki cukru na wierzchu. Po prostu pycha!!
Zaraz idę na obiad:D