14 lutego pożeganałam Pai masażem stóp i z żalem rozstając się z nowymi przyjaciólmi wsiadłam po południu w busik, który w Chiang Mai zaminiłam na wielki turystyczny autobus i nad ranem dotarłam do ""Helly Place" Bangkoku - bo już czas odebrać duplikat mojej skradzionej karty kredytowej..
O 5.30 rano dotarłam do Bangkoku, po 6 znalazłam polecony mi hostel, który był nieco ukryty w krętych uliczkach poza Khao San, lecz okazło się, że podobni jak większość hosteli nie ma już wolnych miejsc... no ale kawałek dalej znalazł się inny dostępny i nawet troszkę tańszy:) ale na wprowadzkę musiałam czekać do 13!! Ciężki to czas, ale znalazłam ciche miejsce nad rzeką gdzie grupka Tajów ćwiczyła Tai Chi, no a potem gdy się ruszyłam z miejsca tuk tukowcy nie dali mi się nudzić;) Dzień upłunął na odpoczynku, a wieczorem byłam w kinie na tajskim filmie o typowo azjatyckim humorze i sposobie narracji - no muszę przyznać śmiesznie było, zwłaszcza gdy ja się śmiałam w zupełnie innych momentach niż tubylcy.
Następnego dnia dotarł tu z Chiang Mai Tomek i po małej przerwie znów się spotkaliśmy.