9 stycznia pojechaliśmy pociągiem do Chiang Mai. Podróż z 14,5h wygłużyła się o godzinę, ale nawet na lepsze wyszło - dłużej się pospało na wygodnych górnych leżankach:) Podróż zaskakująco przyjemna: wyruszylismy w samym środku dnia i choć słońce prażyło, nie chciało się zasłaniać rolet, bo widoczki niesamowite, ca jakiś czas inna mieścina lub większa, jak Ayutaja, a tam ciekawi ludzie na stacjach, mnisi w pomarańczowych strojach palący papierosy i rozmawiający przez komórkę jednocześnie, targi uliczne, złote waty (świątynie) i buddy, miasto małp (widzieliśmy z kilkadziesiąt małp na ulicy wśród ludzi i samochodów, oraz dalej na trawie), a gdy pociąg jechał pola ryżowe, palmy, domki i domeczki.
po 6 rano dotarliśmy do Chiang Mai. Przywiezieni za darmo jeepneyem w okolice hotelową, nie poszliśmy do najbliższych najdrożych, a kawałeczek dalej znaleźliśmy świetny hostelik i płacimy po 100 bathów (ok10 zł) za noc od głowy za sympatyczny pokój z prysznicem!
Od samego świtu zwiedzaliśmy miasto, od razu uderza spokój - no może nie przy głownej ulicy, ale faktycznie jest tu wytchnienie po Bangkoku. Klimat też zupełnie inny: blisko gór, więc chłodniej, dużo pochmurniej, ale wczoraj - trzeciego dnia słońce dało popalić;)
Miasto wciąga, urocze mosty, rzeki i sztuczne cieki wodne, mur w Old Town, kwiaty, China Town, Night Bazaar, rozmowy z napotkanymi ludźmi i także spotkania ze znajomymi z pociągu - nie czyjemy codziennie przemierzamy wiele kilometrów:)
Natrafiamy też na coraz ciekwsze jedzonko: banan nadziewany mięsem kurczaka w panierce, słodka kiełbasa wieprzowa - niestety niedojadłam...
A wczoraj widzielismy psy w klatkach w głębi takiego straganu - jednego z wielu, gdzie na bierząco gotują jedzenie - psy tam starsznie szczekały - chyba sie dobrze domyslilismy jaki czeka ich los... ale, bez obaw, tego nie będziemy probować:/
A dziś właśnie wstaliśmy o świcie - idziemy na motory zdobywać góry!!! :D