Na koniec pobytu w Bangkoku zdołaliśmy jeszcze popłynąć tramwajem wodnym do dzielnicy handlowej Pratunum. W drodze, o ile nie zasłaniano nam widoków niebieską płachtą ochraniającą przed pryskającą wodą, obserwowaliśmy życie zapracownych ludzi nabrzeża w zdezelowanych domkach nawodnych.
Na miejscu przywitał nas krajobraz kontrastu rozlatujących się chatek i szklanych drapaczy chmur pod banderą znanych zachodnich i japońskich firm. Zaczęliśmy krążyć. Jak zwykle udaliśmy się nie tam gdzie wszyscy - weszliśmy w uliczki totalnej biedoty, ruin domostw, ludzi z ranami na twarzach. Jeden z nich podał Tomkowi rękę, ja jakoś obeszłam ich łukiem.. Sądząc po zdumionych dziesiątkach oczu wpatrujących się non stop w nas - to my byliśmy tam atrakcją. Trochę nieswojo, więc wróciliśmy na "utarte szlaki". W szalonym tłoku, miejscami długo musieliśmy wywalczać sobie miejsce na przejście chodnikiem, a przechodząc przez ulicę ważne było by wbiec we właściwym ułamku sekundy. Udało nam się jednak zakupić kilka niezbędnych gadżetów i po całym dniu zmęczeni lecz szczęśliwi po zaznaniu nowych wrażeń, wróciliśmy na nasz Khao San by odetchnąć nieco w hostelu i wziąć zimny prysznic spłukujący tony kurzu i smogu.
Wieczorem, jak zawsze ruszyliśmy w uliczny wir Khao San. Wciągnięci w gwar i wesołą atmosferę,nieczuli na nawoływania: "tuk tuk? ping pong show?", weszliśmy do jednego z klubów z niezlą nutą;)
Gdy radośnie wychodziliśmy na moment z lokalu sięgnęłam do kieszeni - oo - brak portfela. Ahh!
Dostałam mocnego kopniaka - straciłam wszystkie karty kredytowe, dowód, polską kartę sim i troszką bathów.
Smutek minął już po kilku dniach, teraz strzegę wszystkiego tysiąc razy bardziej. Jak dobrze, że paszport i główną gotówkę miałam zabezpieczone dużo lepiej oraz , że z kont nic nie zginęło i mogę dalej podróżować. Parę telefonów do polski i karty poblokowane, teraz tylko czekam na duplikat, który moja kochana mama będzie do mnie wysyłać. Ojoj!
Czas na zmiany:)