28-31 czerwca
Powoli kończąc swą podróż wcale w ten koniec nie wierzyłam.
Dzięki przyjacielowi z Kambodży spędziłam trochę czasu wyłącznie z Kambodżańczykami.
Grałam z nimi w siatkówkę. Super! ...tylko zostały krwiaki na palcach od stóp, bo graliśmy na bosaka - komentarz, jaki na to usłyszałam brzmiał: "bo wy macie taką słabą skórę" - hehe, no ale fakt ten naród odporny musi być na wiele...
Zobaczyłam tajne miejsce odpoczynku nad wodą w rejonie Angkoru: są tam drewniane zadaszenia, gdzie wyleguje się na hamakach i zajada kury z ryżem, nastolatki skaczą z kręcącego się młyna do rzeki, odpoczywają tam młodzi i starzy oraz romantycznie spędzają czas parki - wszystko to świetnie zorganizowane, a zarazem bardzo proste i dlatego urocze! A kilkaset metrów dalej turyści przemierzają szlaki angkorskich świątyń nie mając pojęcia, o tym sielankowym zakamarku.
Na koniec jeszcze plażowanie po kmersku, zaprzyjaźnienie się wreszcie z 2-letnią dziewczynką i duużo śmiechu, po trudnych początkach naszej znajomości, podczas których próbowała niszczyć wszystko co napotkała na swej drodze! oraz domówka z Kambodżańczykami, czyli piwa z lodem, mięcho, ryż, karaoke (przy którym dj-owała żona właściciela domu), piękny śpiew i tańce:) i cała ta prostota, w której widać co jet najważniejsze - bo choć chałupka prawie pusta, to jest w niej wielki telewizor, odtwarzacz dvd, 2 mikrofony i mnóstwo płyt karaoke - i jak powiedział mi jeden z panów na tej imprezie - "wiesz parę kilometrów stąd są walki, ale my musimy się czasem bawić i cieszyć życiem".