Most Przyjaźni Tajsko - Laotańskiej przekroczony!
Oczywiście nie obyło się bez problemów i zdarcia kasy!
Już w Tajlandii okazało się, że nie ma miejsc do autobusu do Udon Thani, więc po lekkiej załamce pojechałam do Khon Kaen, w drodze towarzyszyli mi muzułmanie: francuski i afgański, ale to Tajowie, yhm :D ( Francuz i Afgańczyk, którzy mają się za Tajów, bo mieszkają tu po 20 lat). Potem w środku nocy czekałam na autobus do Udon thani lub Nong Khai na granicy lub do Vientian - wszystko pomieszane, napisy tylko po tajsku na stacji, obsługa śpiąca i nie chce jej się gadać, a i tak nie wiele by zmieniło gdyby gadali... a jedyne napisy po angielsku to nazwy miast na podjeżdżających autobusach, tylko, że każdy jedzie gdzie indzej niż ma napisane - bo jest długi weekend (urodziny Buddy), wszyscy zjeżdżają do domów, więc wiekszość autobusów nie ma też wolnych miejsc. O 5 rano (tu wciąż ciemna noc) przyjechał taki co jedzie do granicy - no to wio!
Po 8-mej przekroczłam granicę mocno oskubana - głównie dzięki niejasnym informacjom - jakby się tu ktoś wybierał to wiza do Laosu kosztuje 30 USD (a ja czytałam i słyszałam o 10, 20, 30 i 40 no i zapłaciłam 40), a jak się zatrzymuje autobus, który wiezie Cię kilka godzin do miasta na granicy z pytaniem "kto potrzebuje wizy?" - to choć potrzebujesz, nie wysiadaj i jedź dalej aż zobaczysz rogatki!!
Ja choć często widzę, że cos nie tak nie jestem w stanie nic wskórać, bo jak coś to oni nie znają angielskiego - no i koniec rozmowy. O nic nikogo nie mogę zapytać, a zaraz po fakcie wszystko jest jasne...
No,ale jestem w Laosie - znów inna waluta, inny ruch uliczny (prawostronny). Muszę sobie poprzeliczać, już coś tam wymieniłam, trochę spokoju i się tu ogarnę, ale co do slow boat to narazie nie widziałam ogłoszeń!!
Ale Mekong za rogiem :)))
hm... mimo całego dnia bez pokoju, nocy w drodze i na dworcu, walce na granicy - na razie (w południe) nie czuję zmęczenia - dziwne! heh