Dziś i wczoraj w Pitsanulok słonko! cały dzień:)), tylko wczoraj po 20 ulewa, a dziś susza!
Schodziłam całe miasto - wypożyczalni rowerów nie znalazłam, to pierwsze takie miasto w tym kraju, jakie napotkałam na swej drodze! Nawet policja turystyczna po długim namyśle stwierdziła, że nie ma tu rowerów do wypożyczenia.
Ale jak tak chodziłam w upale zatrzymała się jadąca na motorze parka nasto- a może 20-latków i spytali czy chcę z nimi jechać, bo taki upał a ja się prażę. No to jasne! zawsze to trochę szybciej się coś tam zobaczy. Wsiadam na czwrtego, bo jechali jeszcze z psem - czyli typowo po tajsku:)
Ludzie często tu jeżdżą motorem w 3-kę w 4-kę, a nawet są przypadki, że w 6-kę!! Często z małymi dziećmi, w kolejności od przodu: dziecko, tata, który prowadzi pojazd, drugie dziecko, mama. Ja już jechałam na 3-ciego, a teraz kolejny etap przeszłam:D
Potem zawędrowałam do wytwórni posągów Buddy, gdzie starą techniką wykonywane są one w brązie.
A zaraz obok znalazlam wejscie do Ogrodu Tajskich Ptaków, a już zdążyłam zwątpić, bo główną bramę zastałam zamknietą.
Miasto nie jest turystycznie nastawione i wcale nie zachęca się do zwiedzania tych miejsc, do tego stopnia, że w Ogrodzie ptaków nikomu z obsługi nie chcialo sie podejść, więc zwiedzanie miałam za darmo (oszczędziłam 50 bathów), kilka ptaków było ogromnych i jak wzlatywaly to aż się cofałam - wieeelki szum!, tylko warunki mają opłakane - nigdy nie lubiłam miejsc, gdzie się więzi zwierzęta, ale tu to już przesada, nawet kawałka zieleni niektóre nie mają w klatkach i smętnie siedzą na pustych badylach, niektóre nieprzerwanie szukają wyjścia... Chętnie otworzylabym te klatki.
Natomiast tworzenie posągów Buddy wygląda ciekawie, zwłaszcza jak sie widzi niedokończoną postać z bezkształtną głową, a poza tym obserwować mozna prawdziwy proces, a nie zaaranżowany pokaz i w sumie mają tu olewkę na turystów.
Miałam też przygodę z psem. Psy zazwyczaj albo się tu panicznie boją ludzi albo są bardzo agresywne i próbują atakować stadem - nie raz musiałam juz ostro na nie sie drzeć - a to jedyne zwierzę, którego się bałam, po tym jak w dzieciństwie mnie mały kundel ugryzł - no już się tak nie boję (zwłaszcza po Francji 2010, gdzie wyratowałam tonącego rotwailera, haha).
Ale dziś na chodniku naraz zerwał sie z piskiem pies, ktorego nie widziałam, no i on musiał mnie nie widzieć, za bardzo zagrzebał się w śmieciach. Tak się przestraszył, że wyleciał na ulicę i prosto pod koła! ja zamałam. Trochę oberwał w głowę, potem nagwizdał na niego kierujący ruchem policjant, pies poszczekał i poszedł... Nie kocha się tu zwierząt.
Schodziłam miasto, wypiłam z 10 litrów wody - wciąż mało, zebrałam troche info i postanowilam - jutro jadę w kierunku Laosu!:) Najpierw 7 godzin (nocą) do Udon Thani, tam mam kupic bilet Ngong Khai na granicy (ponoć od 6 rano są już autobusy!) A dalej zobaczy się na miejscu!!! :)))